Władysław Domagała, syn Michała, urodzony 14 lutego 1907 roku w Grotowicach, będzie wkrótce obchodził setne urodziny. Do jubileuszu przygotowuje się nie tylko rodzina Domagałów, lecz także cała rzeczycka gmina.
Stulatek rodem z Grotowic to kolejna żywa karta naszej historii ojczystej. Tej najbardziej lokalnej i powszechnej. “Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” radził mądry ksiądz poeta Jan Twardowski. Chciałoby się rzec z tego samego powodu: śpieszmy się słuchać ludzi. Zwłaszcza tych żywych kart historii. Ważne jeszcze, by słuchać ich, póki wiek nie zamaże wspomnień...
O lasce wprawdzie, ale całkiem dziarskim krokiem, w którym pobrzękuje może ślad ułańskich ostróg, wrześniowy żołnierz wraca do czasów sprzed wieku. Widzianych oczami własnymi, ale też znanych z opowieści. Panu Władysławowi czas wspomnień jeszcze nie zamazał. Może porwał je trochę, przemieszał, lecz kolorów nie zatarł. Obrazy cisną się przed oczy, że hamować je trzeba i ładzić z pomocą syna i synowej, którzy już lata temu nauczyli się rodzinnej legendy.
Więc najpierw o ojcu jubilata – Michale, który najbardziej w rodzinie znany jest z tego, że 12 lat przesłużył w carskim wojsku, najpierw w Tomaszowie a potem aż w Moskwie, i był nawet kapelmistrzem w stopniu kapitana. Do Grotowic przywiózł jednak ze świata niewiele, szybko zmarł, zostawiając wdowę z czwórką dzieci. Władek miał cztery lata. Do nauki się garnął, ale bardziej musiał do pasania krów. Wiejskie dzieci uczył coś tam sprowadzony do wsi przez dziedzica Zdziarskiego Kulawy Wojtek, ale niewiele tej nauki było.
Na konto własnej pamięci mały Władek zapisał wspomnienia z pierwszej wojny. Ucieczkę do Łęgonic o głodzie i chłodzie, kartoflach bez soli. Z deszczu pod rynnę, bo na Pilicy w Łęgonicach też był front i ciężkie walki. W zamieszaniu rodzina się pogubiła. Coś tam może zostało z ojcowskich wspominków, bo Władek “przystał” do carskich, zwłaszcza do kuchni, bo głodny, ale też do taborytów, z którymi rano zbierał poległych w nocnych walkach. Byłby może i poszedł z wojskiem gdzieś w świat, ale ktoś z Grotowic go poznał i wojskowym odebrał.
Następne wojsko było już polskie. I Pułk Ułanów w Augustowie, gdzie Władysław Domagała odbył wojskową służbę. Do dziś pamięta pułkowych oficerów, płk Słoniewskiego, mjr Litewskiego. – Chcieli mnie nawet w armii zostawić, ale szkoły nie było...wspomina końcówkę międzywojennych lat 20. Została zajmująca honorowe miejsce w pokoju dziadka dużą fotografia ułana przy szablisku.
Wrócił z wojska do Grotowic i ożenił z Julianną Pacholczyk, zostając gospodarzem na 6 ha dość marnej ziemi. Jeszcze przed wojną przyszła na świat trójka dzieci, Helena, Jan, w 1939 roku – Henryk, u którego teraz pomieszkuje w Rzeczycy. Potem, w 1945, urodził się jeszcze Michał. Ale wcześniej znów była wojna.
Przez wrzesień wprawdzie tylko, ale ułan Władysław Domagała zdążył się nawojować. Zaczął w Łęczycy, gdzie znalazł jednostkę, bił się, ile tam było można się bić, nad Bzurą, pod Sochaczewem, Żyrardowem, Mińskiem, Włodawą, w końcu Kockiem. – Po tym jak nas rozbili, w setkę koni przytailiśmy się gdzieś w zamojskich lasach – opowiada stary ułan. – Wyszło na to, że dowodzę. Tak nas uczyli, gdy braknie dowódcy. Po czterech dniach wyszliśmy, wprost na...Ruskich. Myśleliśmy: bardziej przecież swojscy niż Niemcy, przepuszczą. Ale gdzie tam, poszli na nas z szablami, ale my mieliśmy lance...Uratowałem spod bolszewickiej szabli, jak się okazało, krajana z Brzega. Wzięliśmy nawet jeńców, z którymi nie wiadomo było bardzo, co zrobić. Przebiliśmy się do swoich, tylko po to, by dowiedzieć się o demobilizacji. Broń w kozły i na własną rękę do domu.
Domagała, ranny w nogę, szedł do Grotowic trzy miesiące. Tu leczyła go dziedziczka, dr Maria Zdziarska – Zalewska, która później świadczyła o jego wojennej ranie i kombatanckiej przeszłości. Ta przeszłość nie urwała się z chwilą powrotu z wojny. Jego i szwagra, lotnika, szukali ostro Niemcy. Nie znaleźli, wzięli do aresztu żonę z kilkumiesięcznym synkiem przy piersi. Przesiedziała trzy tygodnie. Mąż i brat nie wyszli z ukrycia, bo wiadomo było – śmierć za wrześniową kampanię. Wkrótce w okolicy zjawił się “Szalony major” – “Hubal” ze swoim oddziałem. Domagała, wraz ze szwagrem, Janem Pacholczykiem, lotnikiem z “Lwowskich Puchaczy”, który też dotarł z wojny w rodzinne strony, szybko nawiązał kontakt z partyzantami. Pacholczyk przez Włochy przedarł się do Anglii. Bił się w Dywizjonie 305. Zdobył Srebrny Krzyż Virtuti Militari. Możliwe, że to pierwowzór postaci jednego z hubalczyków z filmu Bohdana Poręby, żołnierza – pilota o podobnych wojennych losach. Domagała został i służył w hubalowym wywiadzie, m.in. jako kurier, łącznik z dowództwem ruchu oporu w Warszawie, wykorzystując pomoc mieszkającej tam rodziny. Z jednego z takich wyjazdów, w końcu kwietnia 1940 roku, nie miał już do kogo wrócić. Był Anielin...
Jakiś czas potem przyszli partyzanci. Domagała służył w zaopatrzeniu, łączności. Walk w rejonie nie było. - Z kolegą, Piotrkiem Sobolewskim przygotowaliśmy zamach na posterunek w Rzeczycy, mieliśmy granaty, ale przez zasieki nie dało się podejść. Potem Piotrka zabili... kończy wojenną opowieść pan Władysław. Jeszcze może tylko to, że w 2001 roku prezydent RP awansował ułana do stopnia podporucznika!
Po wojnie gospodarzył. Wychował czwórkę dzieci. Wszystkie żyją, ale żona zmarła. Oddał gospodarstwo córce i zięciowi, znalazł ciepłe przytulisko u syna. W dziadkowym pokoju, na jednej ze ścian, 100 lat życia. W fotografiach, dyplomach, dokumentach. I w ciągle, jak widać, żywych wspomnieniach.
9 wnuków, 13 prawnuków, niemal wszyscy w okolicy. Będzie wkrótce rodzinny zjazd. Już się szykuje. Nie tylko rodzina, ale cała wieś, okolica, gmina. Wszyscy wiedzą o jubilacie. 100 lat, wiek ze wszech miar godny szacunku.
Marek Miziak
W dniu swoich setnych urodzin 14 lutego 2007 roku przyjął Sakramenty Święte, a za dwa dni 16 lutego odszedł do Domu Ojca. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.