„Po tej ciężkiej pracy odpocząć by trzeba
Popróbować z miodem latosiego chleba...”
Czas dożynek to właściwie zawsze czas podziękowań. Za szczęśliwie zebrane plony, dobrą pogodę, pełne stodoły. „Najpierw się przeżegnać, potem łamać chleb”. W parafialnej świątyni proboszcz rzeczycki Henryk Linarcik, tak jak kiedyś jego sławny poprzednik Jędrzej Kitowicz, odprawił mszę dziękczynną za udane żniwa, oszczędzone przez coraz częstsze pogodowe anomalie. „Tobie dziękujemy, wiekuisty Boże, żeśmy posprzątali z pola nasze zboże” – śpiewali uczestnicy dożynkowego obrzędu.
Po stanowiącej od zawsze nierozerwalną część dożynkowych tradycji mszy dziękczynnej barwny, ukwiecony i rozśpiewany korowód z grupą wieńcową, poświęconymi bochenkami chleba z tegorocznego ziarna, powędrował przez wieś, niosąc plon w gospodarza dom, w którą to rolę gospodarskiego domostwa wcieliło się „obejście” Gminnego Ośrodka Kultury.
„Na polu jasno, w stodole ciasno
i cały plon już zebrany!”
O tegorocznych zbiorach, towarzyszącemu im trudzie wyśpiewał pięknie gospodarzowi i korowodowi reprezentacyjny zespół rzeczyckich gospodyń, wspierany przez niedoścignione kapele.
Choć na wsi rzeczyckiej sierpy czy kosy pasują dzisiaj bardziej do skansenu niż zbożowego łanu, gdzie króluje kombajn, choć sam łan zastępowany jest coraz częściej przez foliowe tunele z pomidorami i papryką, to przecież bez względu na ostateczny efekt i plon, zawsze na początku jest rola i pot oracza. Tego postęp jeszcze nie odmienił. I rzeczyckie dożynki to nie inscenizacja, ale autentyczny hołd dla rolniczego trudu, Tylko tradycyjnych żeńców ująć trzeba w cudzysłów, wstawiając w ich miejsce wszystkich ludzi rolniczego trudu.
Dożynki to także czas refleksji nad przemijaniem, zmianami, nieuchronnymi zmianami także w tej dziedzinie życia. – Pamiętam z własnego dzieciństwa, albo znam z opowieści, niegdysiejsze żniwa: kosiarze, jeden przy drugim, po skosie, za nimi żony, matki, do podbierania, jeszcze dalej dzieci – zbierające kłosy, kręcące powrósła, co silniejsze – wiążące snopki. Skwar, znój i chłodny kompot z wiśni w kance, jako wymarzona nagroda – opowiadał Antek Socha, dzisiaj dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Rzeczycy, główny organizator dożynkowego święta, odznaczony medalem „Zasłużony dla rolnictwa”. – Chylę czoła przed tamtym trudem, zadowolony jednocześnie, że moje dzieci nie muszą już zbierać kłosów, że praca rolnika już nie tak znojna...
Może nie tak znojna, lecz nie mniej odpowiedzialna. Ciągle przecież żywią naród i nikt z nich tego obowiązku nie zdejmuje a chleb to ciągle symbol o wielorakim znaczeniu. – Wszyscy to wiedzą, wszyscy dziękują, ale czy słowo „dziękuję” jest adekwatne do chłopskiego trudu? – pytał dożynkowy gospodarz, wójt rzeczycki Marek Pałasz. – ceny na produkty, zwłaszcza mleko, to kpina z rolnika. Unijne dotacje to pomoc, ale nie panaceum na żywotne, rolnicze bolączki – mówił wójt, wpisując się w dożynkową tradycję, że „po to (m. in.) są dożynki, by bóle wyśpiewać”.
Wyśpiewywały je zapamiętale grupy wieńcowe tegorocznych starostów dożynek. W ich role wcielili się w tym roku Zofia Pązik z Zawad i Andrzej Sangórski z Jeziorca. Starościna prowadzi wraz z mężem „klasyczne” gospodarstwo na 18 hektarach, z uprawą zbóż, hodowlą trzody chlewnej. Z zamiłowania jest artystką ludową, laureatką wielu przeglądów i festiwali, zdobywczynią licznych nagród i wyróżnień. Starosta na swoich 10 hektarach postawił w znacznym stopniu na porzeczki i truskawki, choć zbożom też pozostaje wierny.
Wręczając gospodarzowi symboliczny bochen do podziału starosta napominał, by wśród obdzielanych nie zabrakło wytwórców dobra, którym gospodarz dzieli. Dając miód starościna mówiła, że to słodycz prosto spod serca rolniczek. Ciężko pracujących nie tylko w Rzeczycy ale w całym kraju.
Gdy wyśpiewano już wszelkie żale i niedole, z przysłowiową rzeczycką gościnnością witano sercem ,chlebem i solą dożynkowych gości i przyjaciół gminy. M. in. pochodzącego z pobliskiego Regnowa, rolnika od korzeni, dyrektora COS w Warszawie Tadeusza Wróblewskiego i dyrektora COS w Spale Zbigniewa Tomkowskiego, prezesa WFOŚ i GW w Łodzi Andrzeja Budzyńskiego, sekretarza powiatu tomaszowskiego Jerzego Kowalczyka, Marię Bunzel, tomaszowską plastyczkę, dzięki której rzeczycką gminę obmalowano jak żadną inną, dbałych o dusze gminy księży, współpracujące z gminą firmy, z Ceramiką „Paradyż” na czele, od których gęsto było na honorowej tablicy sponsorów imprezy.
Znaleźli się wśród nich godni medalu „Zasłużony dla rolnictwa”, choć nie zawsze rolnicy. Obok Antoniego Sochy odebrali go Jadwiga Sitarz, Michał Osiński, Wojciech Kołodziejczyk, ksiądz Henryk Linarcik, Andrzej Budzyński. Dziękujący za chleb i medale uznania podkreślali urodę gminy a zwłaszcza zamieszkujących ją ludzi. Słychać to było w przysłanych bądź przywiezionych listach parlamentarzystów.
Było tak „od zawsze”, było i w tym roku. Po znojnym trudzie zabawa do utrudzenia. Nie bez kozery Antek Socha dostał medal za zasługi dla rolników. Wspierany przez wójta – gospodarza - rozrywki dostarczył im przedniej. Mogli się pochwalić i pokazać publiczności „Mali Rzeczycanie”, członkowie orkiestry dętej z Rzeczycy, zdobywający całkiem już okazałe szlify, oszałamiający na Mazowszu folklor przywiózł ze Śląska zespół akordeonistów i chór, dzielnie stanął do rywalizacji młodzieżowy zespół folklorystyczny „Lubochnianie”. Tańczył tomaszowski „Aster”, tańczył, z całą widownią, Jacinto Tamarit Puerto, niemal prosto z Kuby, który wraz ze swymi córeczkami porwał publiczność w szał rytmów kubańskich. Tym łatwiej było romskiemu zespołowi zapraszającemu do „Biesiady cygańskiej”. Dla szukających innych emocji był mecz piłkarski na boisku obok, loteria fantowa, w której można było wygrać całkiem pokaźnego prosiaka!
Dał jeszcze, na koniec rozrywkowej części dożynkowej, zespół „Panaceum”(czyżby na te rolnicze bóle z części pierwszej?), który po koncercie grał dalej, do upadłego...
M. Miziak